Dawno temu w Kijowie, czyli Sylwester 2008!

Niemal każdy może się pochwalić tym, że choć raz w swoim życiu spędził Sylwestra na rynku, wespół z wesołą gawiedzią przemarzniętych mimo to, a może właśnie dlatego (?), niecierpliwie oczekujących ogłoszenia Nowego Roku tubylców tudzież przyjezdnych. Z dziwnych powodów od zawsze wzbraniałam się przed tego rodzaju imprezą sylwestrową, odrobinę przeczuwając, że zabawa w tak dużym i tak nieskoordynowanym z wiadomych powodów gronie może różnie się skończyć.

Dniepr w Kijowie

I tak na przykład, nigdy w życiu nie wyruszyłam na spotkanie Nowego Roku w moim rodzinnym mieście na Podkarpaciu. Nigdy też podczas studiów w Krakowie nie zdecydowałam się na hucznego Sylwestra pośród tłumu mocno podchmielonych żaków, przy dźwiękach nie jakiejś tam, a dobrze znanej i ceniącej się kapeli. Swoją drogą, niezmiennie zadziwiają mnie wszystkie te rankingi, sondaże itp. – cały ten szumny wyścig miast pod tytułem: kto da więcej na tegoroczną imprezę sylwestrową, na fajerwerki, kto zaprosi droższy zespół czy gwiazdę estrady, by zapewnić sobie większe zainteresowanie, a co za tym, większą popularność w mediach… Przyznaję, tylko raz spędzałam Sylwestra przed telewizorem, po tym jak grono znajomych uznało, że na żadne inne atrakcje tego wieczoru, nie ma już sił :).

I właśnie tego roku postanowiliśmy wychynąć z ciepłego domowego zacisza i dołączyć do wesołej gawiedzi na rynku w Rzeszowie. Znamy już chwilę to miasto, więc pomyśleliśmy, że warto zobaczyć, jak się bawi stolica Podkarpacia w ten wyjątkowy dzień. Było tłumnie, głośno i po zakończeniu odliczania bardzo kolorowo od confetti, fajerwerków i fireshow. Jednak nie tak samo, jak parę lat temu w 2008, gdy na Sylwestra i kilka ostatnich dni roku pojechaliśmy z grupką znajomych do Kijowa… Sylwester na kijowskim rynku był właściwie zwieńczeniem naszego pełnego wielu niezapomnianych wrażeń pobytu w tym mieście. O tym wszystkim w relacji wspomnieniowo-reporterskiej będzie tratował niniejszy post i przynajmniej kilka kolejnych :).

Zanim znaleźliśmy się w Kijowie, trzeba było dotrzeć do Przemyśla. Z Przemyśla do Medyki. Następnie przejść odprawę celną, wskoczyć do busa, dojechać niemal rozklekotanym wehikułem do Lwowa, gdzie spędziliśmy kilka godzin, włócząc się tu i tam tudzież przesiadując w ciepłych lwowskich knajpkach. Z Lwowa mieliśmy tego samego dnia pociąg do Kijowa, dokąd podróżowaliśmy całą noc. Nota bene ukraińska kolej to równie ciekawy temat… Zbyt długa byłaby to jednak dygresja :). W Kijowie na tych kilka pozostałych dni starego roku zatrzymaliśmy się gościnnie u zaprzyjaźnionej braci zakonnej – mieliśmy dzięki temu nocleg praktycznie w centrum miasta, z dostępem do sklepów, metra, co więcej – w bardzo przyzwoitym standardzie. Jedzenie przygotowaliśmy sobie sami, od czasu do czasu posiłkując się na mieście.

Plan zwiedzania był prosty: zobaczyć wszystko, co w Kijowie zasługuje na uwagę przyjezdnych. Dlatego każdy z nas już przed podróżą we własnym zakresie zgłębiał „tajemnice” ukraińskiej stolicy. Jednak dopiero na miejscu, szacując czas, mogliśmy zweryfikować plany i wyruszyć w wędrówkę szlakiem niezwykłych budowli Kijowa. W trakcie tych kliku dni udało nam się zwiedzić m.in. Ławrę Peczerską, Sobór Mądrości Bożej, Monaster św. Michała Archanioła, Muzeum Wielkie Wojny Ojczyźnianej, a także zobaczyć Złotą Bramę Kijowską, pospacerować po Chreszczatyku i rzecz jasna po Placu Niepodległości – ichniejszym rynku, który po części kojarzyliśmy już z relacji przekazywanych przez media w czasie „pomarańczowej rewolucji”. Punktem kulminacyjnym był oczywiście koncert sylwestrowy na Placu Wolności. Na koniec udało nam się jeszcze wyskoczyć na łyżwy do jednej z kijowskich galerii.

Dniepr w Kijowie

Ten wpis został opublikowany w kategorii Kijów i oznaczony tagami , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz